Why all this? : P r o l o g




14.12.2010 r.
wtorek
Na dworze panowała wichura, śnieg zmieszany z deszczem moczył twarze nowo przybyłych gości. Wysoka kobieta o twarzy chudej i surowym wyrazie twarzy wpatrywała się w duży budynek. Szczupła postać ubrana była w czarny, długi płaszcz ozdobiony miękkim, szarym futrem przy kapturze ciągnęła za sobą maleńką dziewczynkę, która ledwo dorównywała jej kroku. Ubrana była bardzo podobnie do matki, jednak obie wyglądały zupełni inaczej. Blond kręcone włosy, starszej kobiety, sięgały do ramion, zaś czarne, proste włosy dziewczynki były o wiele dłuższe. Pulchna twarzyczka dziesięciolatki ozdobiona była dużymi, ciemnymi, wręcz czarnymi oczami. Dwa przeciwieństwa, osoba nieznająca ich nie powiedziałaby, że są w jakikolwiek spokrewnione.
-Masz się nie odzywać, jasne? - Warknęła surowo kobieta posyłając jej jeden ze swoich groźnych spojrzeń i pociągnęła niczemu winne dziecko za sobą w kierunku wielkiego budynku przypominającego szkołę, albo nieduży zakład karny. Na jedno wychodziło.
Zakład psychiatryczny dla dzieci i młodzieży im. profesora Nesse.
Profesor, zarazem dyrektor i lekarz zakładu, Vanessa Nesse, kobieta przyjazna, lubiana przez pacjentów jak i pracowników, pragnąca choć trochę naprawić ten zepsuty i zaśmiecony ludzką głupotą świat. Pani Evans od dawna szukała sposobu, aby pozbyć się irytującej i nieidealnej córki, a kiedy ta zaczynała mieć pierwsze objawy osoby chorej psychicznie od razu poszła z tym do psychologa, który stwierdził iż dziewczynka rzeczywiście posiada pewne zaburzenia, matka od razu odnalazła najdalej położony od domu zakład psychiatryczny. Jej dziecko jednak nie wydawało się być załamane tym, że matka chce się jej pozbyć, wręcz przeciwnie, cieszyła się z faktu, że zamieszka gdzieś indziej.
Kilkanaście minut później zostały już przyjęte przez samą dyrektor zakładu i siedziały w malutkim, aczkolwiek bardzo przytulnym gabinecie. Na ścianach wisiały zdjęcia kobiety z jej młodocianymi pacjentami oraz pracownikami, można także było znaleźć kilka dyplomów oraz podziękowań. W pomieszczeniu znajdowało się jedynie duża szafka na długość całej ściany, podzielona na dwie części, z półek oraz szuflad, zrobiona z jasnego drewna oraz biurko wykonane tak samo jak i poprzedni mebel. Przed biurkiem stały dwa duże, tak samo jasne fotele, na których teraz siedziała dziewczynka z matką. Zaś profesor Nesse, niska blondynka, siedziała naprzeciwko nich z wielkim uśmiechem.
Nina jednak widziała to zupełnie inaczej. Pokój wydawał się jej malusieńki oraz bardzo mroczny, ściany zdawały się być brudne i ozdobione pajęczynami, a meble stare, zniszczone, zaś za biurkiem zamiast przyjaznej pani doktor ujrzała straszną wiedźmę z potarganymi włosami, czerwonymi, jak u diabła, oczyma i niesamowicie przerażającym uśmiechem.
-W czym jest problem, pani Evans? - spytała grzecznie kobieta. Monic Evans wyjęła z swej dużej torby szarą kopertę i bez słowa rzuciła ją na biurko w kierunku blondynki. Z zaskoczeniem (nigdy nikt tak się nie zachował wobec niej) odebrała kopertę i bardzo powoli ją otworzyła, a w środku znalazła wyniki badań oraz list od mężczyzny, który zajmował się przypadkiem dziesięciolatki.
-Wie pani, że na razie pani córka jest w pierwszym etapie choroby co można leczyć w domu? - Znów zadała pytanie za co otrzymała wściekłe spojrzenie blond kobiety.
-Tutaj będzie miała lepsze warunki do powrotu do normalności - rzekła chłodno i spojrzała z obrzydzeniem w kierunku swojej córki, która w żaden sposób nie zareagowała na jej niezbyt miłe słowa, aktualnie śledziła wzrokiem szczura, który chodził po biurku.
-Pańska córka jest normalna, ma tylko lekkie zaburzenia, które może leczyć nawet psycholog, ale to pani decyzja, uważam jednak, że pobyt w naszym ośrodku może zaszkodzić niż pomóc - poinformowała ją, jednak ona wzruszyła tylko ramionami i nakazała aby podano jej papiery, które ma podpisać informując przy okazji o tym, że bagaż dziewczynki powinien dojechać jeszcze dziś wieczorem. Doktor Nesse ze smutkiem obserwowała jak matka popycha córkę czy też szarpie aby ta szła w ich tempie, a ta z obojętnością i niesamowitym spokojem wpatrywała się w przestrzeń przed nimi. Nie znosiła tego, nie, ona nienawidziła takiego zachowania. Kochała dzieci, choć nigdy ich nie miała, traktowała swoich podopiecznych z wielką troską i miłością, a jeśli zauważyła jak jeden z pracowników w jakiś sposób źle traktuje dziecko od razu stawiała go do pionu jednym spojrzeniem.
Po zaprowadzeniu dziewczynki do pokoju codziennego, gdzie pacjenci pod opieką wolontariuszy, bawili się, czytali, grali w gry czy rozmawiali między sobą. Dzieci z oddziału A, gdzie przypisana została ciemnowłosa nie były niebezpieczne, więc ze spokojem mogły spędzać ze sobą czas na zabawie po trzy godziny dziennie, rano, po południu i przed snem. I tym razem dziewczynka zamiast ujrzeć szczęście i bezpieczeństwo, widziała tylko strach i pułapki zastawione na nią. Jedynie jedno miejsce, najbardziej oddalone od całego zamieszania, lśniło lekko, kusząc swym pięknem. Nie słuchając już słów matki oraz opiekunki, ruszyła ku niewielkiej ławeczki na której siedział jakiś chłopiec. To od niego bił ów blask.
Obserwowała go dokładnie, kiedy to robiła każdy krok, a on ją. Wpatrywali się w siebie i oceniali z zaciekawieniem. Chłopiec był wysoki i szczupły, jego blond loki dodawały mu uroku, zaś duże i błękitne oczy wydawały się hipnotyzować ją. Kiedy stanęła przed nim ten od razu wstał podając jej swoją chudą rękę.
-Jestem John - wyszeptał jakby bał się, że wystraszy się go i zniknie, a to było ostatnie czego chciał. Dziewczynka złapała jego dłoń i z uśmiechem ją uścisnęła.
-Nazywam się Nina i miło mi cię poznać - rzekła swoim melodyjnym głosem oczarowując go już bezpowrotnie.



/ N.

Komentarze

Popularne posty